Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

nieubrany, ale to nic; przytem się trochę hantlowałem. Wczoraj zaraz byłem u państwa, ale zastałem tylko panią. Cóż panie! przywiozłem naszego biednego Bukacyusza! A chata dla niego gotowa?
Połaniecki odrzekł, ściskając ręce malarza:
— Grób skończony od dwóch tygodni — i krzyż już stoi. Serdecznie witamy tu pana w Warszawie! Mówiła mi żona, że ciało jest już na Powązkach.
— Tymczasem w krypcie kościelnej. Jutro go pochowamy.
— Dobrze. Ja dziś jeszcze zamówię księży i dam znać znajomym. Co tam porabia profesor Waskowski?
— Miał pisać do was. Upały wypędziły go z Rzymu i wiesz pan, gdzie pojechał? Oto między najmłodszych Aryjczyków. Mówił, że podróż zajmie mu ze dwa miesiące. Chce się przekonać, o ile gotowi są do jego historycznej misyi. Pojechał na Ankonę i Fiume, a potem dalej i dalej!...
— Biedny profesorzysko! Myślę, że go czekają nowe zawody.
— To być może. Ludzie się z niego śmieją. Ja, wiesz pan, nie wiem, o ile najmłodsi z Aryów są zdolni do spełnienia jego idei — ale sama idea jest, dalibóg, tak niepospolita i chrześcijańska i prawdziwa, że trzeba być takim Waskowskim, żeby się na nią zdobyć. Pozwolisz pan, że się ubiorę. Upały tu u was bez mała, jak we Włoszech i gimnastykować się lepiej w samym kaftaniku.
— A najlepiej wcale się nie gimnastykować w takie gorąco.