— A ja przychodzę, bo mi tęskno. Jak ty się czujesz? Powiedz szczerze; może chciałabyś do domu?
— Nie, Stachu, doskonale mi jest, jak cię kocham. Mówiliśmy z panem Świrskim o pani Maszkowej i bawiłam się doskonale.
— Domyślam się, żeście ją obmawiali. Ten oto artysta sam o sobie mówi, że ma zły język.
— Przeciwnie — odpowiedział Świrski. — Tym razem podziwiałem tylko jej figurę. Na zły język może przyjść kolej później.
— O tak — rzekł Połaniecki — pani Osnowska mówi, że ona ma właśnie niedobrą figurę i to jest dowód, że ma dobrą. Ale! Marychna, powiem ci coś o pani Osnowskiej.
Tu pochyliwszy się do żony, rzekł po cichu:
— Wiesz, co po drodze słyszałem z ust Kopowskiego, idąc tu do ciebie?
— Co? coś zabawnego?
— Jak kto uważa: słyszałem, jak mówił do pani Anety: „ty“.
— Stachu!
— Jak ciebie kocham! Powiedział jej: „Tyś zawsze taka!“
— Może cytował jakie cudze słowa.
— Nie wiem! Może, ale może i nie. Oni się przecież niegdyś podobno kochali.
— Fe! wstydź się!
— Powiedz to im — a raczej pani Anecie.
Marynia, która wiedziała doskonale, że przeniewierstwo istnieje, ale uważając je raczej za jakąś książkową
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.