Poczem wrócił do zaczętej rozmowy, ale tym razem począł mówić ciszej i po francusku:
— Bo, żebyś mnie kochała, tobyś była inna, ale skoro mnie nie kochasz, to cóż ci to mogło szkodzić?
To rzekłszy, zwrócił na nią swoje cudne, bezmyślne oczy, a ona odpowiedziała z niecierpliwością:
— Kocham, czy nie kocham, a z Castelką nigdy! rozumiesz? nigdy! Raczej wolałabym z każdą inną! — choć, gdybyś ty naprawdę mnie kochał, tobyś o małżeństwie nie myślał.
— Jabym nie myślał, żebyś była inna.
— Patientez!
— Tak! do śmierci? Gdybym się był z Castelką ożenił, tobyśmy właśnie byli blizko.
— Nigdy! powtarzam ci!
— No, ale dlaczego?
— Tybyś tego nie zrozumiał. Zresztą Castelka jest narzeczona i szkoda czasu o tem mówić.
— Samaś mi kazała udawać, że się o nią staram, a teraz mi robisz wyrzuty. Ja z początku o niczem nie myślałem, ale później podobała mi się — i tego się nie wypieram; ona się wszystkim podoba, a oprócz tego to dobra partya.
Pani Osnowska poczęła targać w palcach chusteczkę.
— I ty mi śmiesz w oczy mówić, że ona ci się podobała, więc nareszcie: czy ja, czy ona?
— Ty, ale się z tobą przecie nie mogę ożenić, a z nią mogłem, bom to widział doskonale, że jej się też podobałem.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.