— Co o nich sądzić? Ja znam je dawniej, a też nie bardzo wiem. A no! sądząc z tego, co gada sama Broniczowa — święte kobiety, panie, najzacniejsze!... I pobożne! — ho! za życiaby je kanonizować!... Ale to, widzisz pan, jest tak: są u nas kobiety, które Boga i przykazania wiary noszą w sercu, a są też i takie, które sobie z naszej katolickiej religii robią katolicki sport — i takie najgłośniej gadają i wyrastają, gdzie ich nie posiał. Ot, co jest!
— A, jaką pan ma słuszność! — rzekł, śmiejąc się, Połaniecki.
— Co? nieprawda? — spytał Zawiłowski. — Ja się napatrzył różnym rzeczom w życiu... Ale wróćmy do materyi. Masz tedy pan jaki sposób, żeby ten żbik przyjął pomoc, czy nie masz?
— Trzeba będzie coś obmyśleć, ale w tej chwili nic mi do głowy nie przychodzi.
Wtem panna Helena Zawiłowska, która, zajęta wyszywaniem na kanwie, milczała do tej chwili, jakby nie słysząc rozmowy, podniosła nagle swe stalowe, zimne oczy i rzekła:
— Jest sposób bardzo prosty.
Stary szlachcic spojrzał na nią:
— Ot i znalazła! Cóż to za taki prosty sposób?
— Niech papa złoży dostateczny kapitał dla ojca pana Ignacego.
— To lepiej było ci nie radzić. Już ja dosyć w życiu zrobił dla ojca pana Ignacego, choć go nie chciałem na oczy widzieć, a teraz chciałbym coś zrobić dla samego pana Ignacego.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.