myśleć, że człowiek, choćby obcy, wije się tam, jak wąż, z powodu kilku tysięcy rubli. Ja wiem, o co chodzi. Maszko dał ostateczny termin na jutro, przedtem szukał wszędzie pieniędzy, ale szukał ostrożnie, nie chcąc robić hałasu i przestraszać wierzycieli, a w ostateczności licząc na mnie. Otóż, widzisz, jutro nie zapłaci. Przypuszczam, że za kilka dni znajdzie jeszcze tyle, ile mu potrzeba, ale tymczasem opinia jego akuratności zachwieje się, a w położeniu, w jakiem jest, wszystko może być dla niego zgubą.
Pani Marynia poczęła patrzeć na męża, wreszcie rzekła z pewną nieśmiałością:
— A tobie byłoby to naprawdę trudno?
— Jeśli chcesz prawdy, to wcale nie. Ja mam tu nawet ze sobą książeczkę czekową, a wziąłem ją dlatego, żebym mógł zaraz zadatkować, jeśli jakąś kolonijkę upatrzę.
Potem zaczął się śmiać:
— O! — rzekł — protekcya i współczucie dla dawnego adoratora! Zaczyna mi to dawać do myślenia.
Pani Marynia również poczęła się śmiać, bo rada była, że rozjaśniła twarz męża, lecz przecząc swoją wdzięczną główką, rzekła:
— Nie! to nie współczucie dla adoratora, tylko brzydki egoizm, bo sobie myślę, czy te parę tysięcy rubli warte przykrości mojego Stacha.
Wówczas Połaniecki począł gładzić dłonią jej włosy.
— Ty jednak — rzekł — jesteś poczciwa kobiecinka z kościami.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.