Poczem spytał:
— No, więc decyduj: raz, dwa, trzy! — dać?
Ona nie odrzekła nic, tylko, jak rozpieszczone dziecko, poczęła mrugać oczami na znak, żeby dać. Obojgu uczyniło się naraz wesoło, jednakże Połaniecki jął udawać, że narzeka, i mruczeć:
— Oto, co jest być pod pantoflem. Włóczże się tu człowieku po nocy i proś pana Maszki, żeby przyjął twoje pieniądze, dlatego, że tej oto rozpieszczonej figurze tak się podoba.
A jej serce zalewało się po prostu radością, że ją nazwał „rozpieszczoną figurą“. Wszystkie jej dawne smutki, wszelkie niepokoje znikły, jakby zaklęte temi słowami. Rozpromienione jej oczy patrzyły na męża z nieopisaną miłością.
Po chwili spytała:
— Czy to koniecznie zaraz musisz tam iść?
— Naturalnie. Maszko jutro o ósmej jedzie do miasta i będzie cały dzień latał.
— To każ sobie zaprządz biedkę Bigiela.
— Nie! Księżyc świeci i niedaleko. Pójdę piechotą...
To rzekłszy, pożegnał żonę i, zabrawszy ze sobą książeczkę z czekami, poszedł. Po drodze myślał:
— Jednakowoż tę Marynię możnaby do rany przyłożyć. To takie złote stworzenie, że choćby człowiek chciał czasem zrobić jakie szelmowstwo, po prostu nie ma serca. Dał mi Bóg taką żonę, jakich mało na świecie.
I czuł w tej chwili, że ją kochał naprawdę. Czuł również, że miłość sama w sobie, jako wzajemny pociąg istot odmiennej płci, nie jest jeszcze szczęściem, a źle
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.