Służący wrócił w pół godziny. Połaniecki widział go przez okno, i zeszedłszy spiesznie na jego spotkanie, dowiedział się, że przyniósł list od pani Maszkowej do Maryni. Odebrawszy list, oddał go Maryni i serce biło mu jeszcze niespokojniej, gdy śledził jej twarz, podczas gdy czytała.
Lecz Marynia, skończywszy, podniosła na niego swe spokojne oczy i rzekła:
— Prosi nas pani Maszkowa dziś na podwieczorek ... i Bigielów także.
— Aa! — odpowiedział Połaniecki, odetchnąwszy pełną piersią.
I w duszy dodał:
— Nie powiedziała!
— Pójdziemy? prawda? — pytała Marynia.
— Jak chcesz... To jest... idź z Bigielami, ja po obiedzie muszę jechać do miasta. Muszę się widzieć ze Świrskim. Może go tu przywiozę.
— To może się wymówić?
— Nie, nie! idź z Bigielami. Może po drodze wstąpię do niej i wytłómaczę się. Ale i to nie! Ty mnie wytłómacz.
I wyszedł, bo potrzebował zostać sam ze swemi myślami.
— Nie powiedziała!
Połanieckiego ogarnęło uczucie ulgi i radości. Nie powiedziała mężowi, nie obraziła się, zaprosiła ich, zatem zgadza się na wszystko, gotowa iść dalej — i dojść wszędzie, dokąd ją będzie chciał zaprowadzić. Czemże jest samo to zaproszenie, jeśli nie chęcią uspokojenia
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.