kiem — i czy tego, co w nim jest, nie rozmienią na drobne dla opędzenia swoich codziennych towarzyskich wydatków. A przecież w nim coś jest! Nie przypuszczam, żeby miały nastąpić jakieś katastrofy, bo nie mam prawa odmawiać im zwykłej, zdawkowej uczciwości, ale może nie być szczęścia. Powiem państwu tylko tyle: znacie przecie wszyscy Zawiłka i wiecie, że jest ogromnie prosty, a jednak, podług mnie, jego miłość jest dla Castelki za trudna i zanadto wyłączna. On kładzie w to całą duszę, a ona... cząsteczkę gotowa oddać — tak!... ale resztę radaby zachować na stosunki towarzyskie, na wygody, na tualety, na bywanie, na luksus, na „five o’clocki“, na „lawn-tennisa“ z panem Kopowskim, słowem, na ów młynek, w którym się życie pytluje na otręby...
— To może się nie stosować do panny Castelli, i jeśli się nie stosuje, to tem lepiej dla Zawiłowskiego — rzekł Bigiel — ale wogóle to jest trafne.
— Nie — odpowiedziała pani Bigielowa — to przedewszystkiem jest niegodziwe: pan naprawdę nienawidzi kobiet.
— Ja nienawidzę kobiet! — zawołał Świrski, wznosząc obie ręce ku niebu.
— To chyba pan nie widzi, że pan z panny Castelli robi zwyczajną gąskę.
— Ja, pani, dawałem jej tylko lekcye malowania, ale wychowaniem jej nie zajmowałem się nigdy.
A pani Marynia, słysząc to wszystko, rzekła, pogroziwszy Świrskiemu:
— To aż dziwne, żeby taki dobry człowiek miał taki zły język.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.