Bóg ochroni od wszelkich prób, ale, gdyby przyszło co do czego, zobaczyłby pan!
— Pani — odparł z pewną żywością Zawiłowski — wiem, że pani ceni pannę Niteczkę, ale jednak i pani nie myśli o niej tyle dobrego, ile ja.
— Ach! jak ja pana kocham, gdy pan takie rzeczy mówi — zawołała z radością pani Broniczowa. — Mój drogi panie! Ale jeśli tak, to mama jeszcze coś szepnie panu do ucha: oto ona pasyami lubi u panów czarne jedwabne pończoszki, ale jedwabne! Niech pan zapamięta! Jej dość spojrzeć, żeby odróżnić, co jedwab’, a co fil d’Ecosse! Mój Boże! niech mnie pan nie posądza, że ja się do wszystkiego chcę mieszać. Nikt się tak nie potrafi usuwać, jak ja, tylko chodzi o to, by Niteczka nigdy nie pomyślała, że pan pod jakimkolwiek względem nie dorównywa innym. Co pan chce! Bierze pan prawdziwą artystkę, która lubi, żeby wszystko, co ją otacza, było ładne. I doprawdy, ona przecie wcale nie będzie tak biedna, żeby nie miała do tego prawa. Cóż, panie?
Zawiłowski wydobył książeczkę do notatek i rzekł:
— Zapiszę sobie zlecenia pani, żebym czego nie zapomniał.
W słowach jego był odcień ironii. Pani Broniczowa swym nadmiarem słów, sposobem mówienia, a zwłaszcza swem zbyt widocznem zamiłowaniem w rzeczach powierzchownego zbytku, niecierpliwiła go częstokroć. Zawiłowskiego raziło w niej jakby pewne parweniuszowstwo natury. Ponieważ nie wiedział, jakie gmachy pobudowała już na majątku starego pana Zawiłowskiego, nie mógł wprost zrozumieć, jak kobieta delikatna mogła
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.