gielach z lekceważeniem, szczególniej zaś solą w oku była jej pani Połaniecka. Pochwał, oddawanych Maryni przez Świrskiego, Zawiłowskiego i Osnowskiego słuchała z taką niecierpliwością, jakby były one zarazem ujmą dla panny Castelli. Zawiłowski przekonał się, że naprawdę pani Broniczowa nie lubi nikogo na świecie, prócz „Niteczki“.
Ale to właśnie wynagradzało w jego pojęciu wszystkie jej ujemne właściwości. Nie pojął dotąd, że takie uczucia zawistne i wyłączne, które, zamiast rozszerzać serce dla ludzi, czynią je ciasnem i oschłem, są tylko dwugłowym egoizmem, i że taki egoizm może być równie grubym i nieużytym, jak jednogłowy. Sam, kochając z całej duszy Linetę i czując się, od czasu, jak ją pokochał, lepszym i pobłażliwszym, sądził, że istota, która kocha prawdziwie, nie może być w gruncie rzeczy złą — i w imię wspólnej miłości, przebaczał pani Broniczowej wszelkie jej braki.
Natomiast, w stosunku do panny Linety, bystry ten obserwator nie umiał niczego dostrzedz. Potężniejsze dusze męskie czynią dlatego tyle nieszczęsnych omyłek w miłości, że przybierają kochane kobiety we wszystkie swoje promienie, nie zdając sobie następnie sprawy, że ten blask, od którego olśniewają, jest ich własny. Tak było i z Zawiłowskim. Panna Lineta oswajała się codzień więcej i z nim, i ze swoją rolą narzeczonej. Ta myśl, że on ją wyróżnił, przeniósł nad inne, wybrał i pokochał, będąca niegdyś nieustannem żywem źródłem zadowolenia miłości własnej i dumy, poczynała tracić dla niej urok nowości i powszednieć. Wszystko, co było z niej można
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.