koś niebardzo... jakoś jej Koposio nie przypadł dotąd do serca?
— Stefcia skryta, jak mało kto. Józio nie zna kobiet.
— Pewno masz i w tem słuszność. A nawet widzę, że ona nie lubi Castelki. Może też gniewa się w duszy i na Kopowskiego.
— Albo co? — spytała żywo pani Aneta. — Czy Józio widział coś takiego z jego strony względem Castelki?
— Koposio, jak to Koposio. Śmieje się do niej, bo ma ładne zęby, ale gdybym coś zobaczył, jużby go nie było w Przytułowie. Może też i Castelka kokietuje go dlatego tylko, że taka jej natura... sans le savoir... Już to samo jest złe, ale żeby aż było coś do podpatrywania — tego nie przypuszczam.
— Trzeba jednak wybadać Kopowskiego, co do Stefci. Wie Józio co? Oto dziś zaraz pojadę z nim konno ku Leśniczówce i pomówię trochę seryo... Wy sobie jedźcie w inną stronę.
— Dobrze dziecinko. Patrz, że jednak główka zaczyna radzić!
I począł zbierać się do wyjścia, lecz w progu stanął, pomyślał chwilę i rzekł:
— Jakie to jednak dziwne i niepojęte: ten Ignaś, zdaje się, wszystko w lot chwyta — a tymczasem uwielbia tę Castelkę, jak jakie bóstwo i nic a nic nie widzi.
Po południu zaś, gdy Kopowski z panią Anetą odjeżdżali cienistym gościńcem do leśnego domku, Zawiłowski, odprowadzając ją oczyma i patrząc na jej po-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.