pani myśli, że tego nie zrobię? Pod słowem, że dziś jeszcze — i to w Buczynku. Ja już nie mam czasu na przypatrywania się i namysły. W tych rzeczach musi być trochę hazardu. Dziś się oświadczam, tak, jak tu przed panią stoję.
Pani Połaniecka poczęła się śmiać, sądząc, że żartuje, on zaś odpowiedział:
— Ja się także śmieję, bo w tem niema nic smutnego. Nic nie szkodzi, że to w dzień pogrzebu: nie jestem przesądny. A raczej owszem! jestem — i wierzę, że z pani ręki nie może być źle.
— Ależ to nie z mojej ręki. Ja ją przecie dziś dopiero poznałam.
— Wszystko mi jedno. Całe życie bałem się kobiet, a tej jakoś nic a nic! To po prostu nie może być niewdzięczne serce.
— Nie. I ja myślę, że nie.
— A widzi pani. Na mnie ostatni czas. Przyjmie mnie, to będę ją całe życie, ot, tu nosił! — (tu wsunął rękę w zanadrze surduta) — a nie, to...
— To co?
— To się zamknę i będę jaki tydzień od rana do wieczora malował. Mówiłem, że pojadę na kaczki — ale nie! To poważniejsza rzecz, niż pani myśli. Sądzę jednak, że powinna mnie przyjąć. Wiem, że ona tego damskiego papilota, tego Koposia, nie kocha; jest na świecie sama i sierota, a mnie zrobi dobrodziejstwo, za które potrafię być jej wdzięczny przez całe życie, bo ze mnie w gruncie rzeczy dobry człowiek — a boję się, żebym nie zgorzkniał.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.