Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

czytać, pokazała mu podpis i rzekła trochę drżącym głosem:
— Oto od kogo list...
— A!... — rzekł Osnowski, który nagle wszystko zrozumiał.
— Czy mogę cię prosić o chwilę rozmowy?
— Natychmiast, moje dziecko — odrzekł jakby z pewnem rozrzewnieniem Osnowski. — Służę ci.
I wyszli z cieplarni.
— A nas to przecie zostawili choć raz samych! — ozwał się naiwnie Kopowski.
Panna Lineta nie odpowiedziała nic, tylko wziąwszy leżącą na stole irchową papierośnicę Kopowskiego, poczęła się nią gładzić zlekka po twarzy. On zaś patrzył na tę piękną twarz swemi cudnemi oczyma, pod któremi po prostu tajała... Panna Lineta wiedziała od dawna, co o nim sądzić, jego bezgraniczna głupota nie miała już dla niej tajemnic, a jednak wykwintność i niezrównana uroda tego głuptaka wprawiała w jakiś niezwykły ruch jej nawpół włoską krew. Każdy włos w jego brodzie miał dla niej jakiś dziwny i nieprzeparty urok.
— Bo czy pani uważa, że nas, to od jakiegoś czasu tak doglądają, jak nie wiem kogo? — mówił dalej Kopowski.
A ona, udając, że nie słyszy, ciągle gładziła papierośnicą swoją delikatną twarz, i zbliżając ją coraz bardziej ku ustom, rzekła:
— Jaka ta ircha przyjemna w dotknięciu! Niech pan zobaczy, jakie to przyjemne...
Kopowski wziął papierośnicę, ale przyłożył ją do