Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

i powitawszy się ze wszystkimi, spoglądał na nią z miną tak dziwną, że nie wiedziała, co z niej wywróżyć.
Widocznie chciało mu się mówić o sprawie i to zaraz, nie chciał jednak tego czynić przy Połanieckim i Waskowskim. Połaniecki też, przed którym Marynia wygadała się o co idzie, przyszedł mu w pomoc i, wskazawszy na żonę, rzekł:
— Jej trzeba dużo chodzić; niech ją pan weźmie do ogrodu, bo wiem, że macie ze sobą do pomówienia.
I po chwili oboje znaleźli się w alei wśród białodrzewów. Czas jakiś szli w milczeniu, on, kołysząc się na swych szerokich biodrach atlety i szukając od czegoby zacząć, ona, podana nieco naprzód, z twarzą dobrą i rozciekawioną. Obojgu pilno było do rozmowy, jednakże Świrski zaczął od czego innego.
— Pani powiedziała wszystko mężowi? — spytał nagle.
Marynia zaczerwieniła się, jakby złapana na występku, i odrzekła:
— ...Bo Stach taki dla pana życzliwy i ja nie chcę mieć dla niego tajemnic.
Świrski ucałował jej ręce.
— Ale owszem! dobrze! Ja się tego nie wstydzę, również jak i tego, żem dostał kosza.
— Nie może być! Pan żartuje — rzekła, zatrzymując się, Marynia.
— Słowo pani daję!
I widząc przykrość, jaką jej sprawiła nowina, począł mówić, jakby z troskliwością:
— Tylko niech pani nie bierze tego do serca wię-