Osnowski skończył wreszcie list — i otworzywszy drzwi, rzekł:
— Pisałem oględnie, ale napisałem całą prawdę. Niech mu teraz Bóg doda sił! Czy ja się spodziewałem, że taką muszę mu zwiastować nowinę!
Ale pod jego szczerym smutkiem widać było jakby pewne zadowolenie z własnej roboty. Widocznie sądził, że się potrafił wypisać lepiej, niż się sam po sobie spodziewał.
— A teraz raz jeszcze powtarzam gorącą prośbę — rzekł — byś mi pan doniósł choć parę słów o Ignasiu. Ach, gdyby to nie było tak irréparable! — dodał, wyciągając do Połanieckiego rękę — do widzenia! do widzenia!... Napiszę i do Ignasia, ale teraz muszę jechać, bo mnie żona czeka... Daj Boże zobaczyć się nam w szczęśliwszych czasach. Do widzenia! Pani najserdeczniejsze pozdrowienie.
I wyszedł.
— Co robić? — myślał Połaniecki. — Czy poprzestać na posłaniu listu Zawiłowskiemu do jego mieszkania, czy szukać go, czy czekać tu? W takich chwilach wartoby go nie zostawiać samego, ale ja wieczór muszę wracać do Maryni, więc i tak zostanie sam. Zresztą, kto mu zabroni schować się przed ludźmi. Jabym się także na jego miejscu schował... Muszę być u pani Emilii...
Czuł się tak zmęczony i tą niespodziewaną tragedyą, i myślami o sobie, i myślą o ciężkiej roli, jaką mu wypadnie odegrać z Zawiłowskim, że z pewnem zadowoleniem przypomniał sobie o tem, że musi być u pani Emilii, a następnie odwieźć ją do Buczynka. Przez chwilę
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.