delikatny pył; dachy, a zwłaszcza kościelne wieże, połyskiwały po brzegach jakby odblaskiem bursztynu i, rysując się czysto w przezroczem powietrzu, zdawały się w niem lubować. Czas jakiś jechali w milczeniu.
— Gdzie wolisz zajechać, do mnie czy do siebie? — spytał Połaniecki, gdy wjechali do miasta.
Ruch miejski zdawał się Zawiłowskiego otrzeźwiać, spojrzał bowiem zupełnie przytomnie na Połanieckiego i rzekł:
— Od wczoraj nie byłem w domu, bom nocował u ojca. Może tam są jakie listy, więc jedźmy do mnie.
I Zawiłowski dobrze przewidział, w mieszkaniu bowiem czekał go list od pani Broniczowej z Berlina. Zawiłowski gorączkowo rozerwał kopertę i począł czytać, Połaniecki zaś, patrząc na mieniącą się jego twarz, pomyślał:
— I powiedzieć, że w nim tai się jeszcze coś nadziei.
Tu przyszedł mu nagle na pamięć ów młody doktor, który w swoim czasie mówił mu o pannie Krasławskiej:
— Ja wiem, jaka ona jest, ale nie mogę od niej duszy odedrzeć...
Zawiłowski skończył czytanie i, wsparłszy głowę na ręku, począł patrzeć bezmyślnie na stół i leżące na nim papiery. Wreszcie, ocknąwszy się, podał list Połanieckiemu.
— Czytaj pan — rzekł.
Połaniecki wziął list i czytał, co następuje:
„Wiem, że pan wierzył naprawdę w swoje uczu-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.