wiązanie, jakie do siebie mają, zmieni się w skrytą niechęć. To musi nastąpić.
— Pal je licho! — powtórzył Świrski.
— Miłosierdzie boże jest dla złych, nie dla dobrych — zakończył Waskowski.
Tymczasem Bigiel rozmawiał z Połanieckim, podziwiając dobroć i odwagę panny Heleny Zawiłowskiej.
— Bo to z tego będą ludzkie gadania, bajeczne — rzekł.
— Ona o to nie dba — odpowiedział Połaniecki. — Ze światem się nie liczy, bo nic od niego nie chce. To także harda dusza. Zawiłowskiemu okazywała zawsze wyjątkowe przywiązanie, a jego postępek musiał ją okropnie wstrząsnąć. Wiecie?... Historya Płoszowskiego?...
— Znałem go osobiście — rzekł Świrski. — Ojciec jego przepowiedział mi pierwszy w Rzymie, że wypłynę... O pannie Helenie mówiono bogdaj, że była narzeczoną Płoszowskiego.
— Nigdy nią nie była, ale podobno w skrytości serca kochała go ogromnie. Takie już miał szczęście... To pewna, że od jego śmierci zupełnie stała się inną. Dla kobiety, tak wierzącej, jego samobójstwo istotnie musiało być strasznym ciosem, bo co to jest, nie módz się nawet modlić za człowieka, którego się kochało!... A teraz znów Zawiłowski!... Jeśli kto, to ona, zrobi wszystko, żeby go uratować. Wczoraj, jak tam byłem, wyszła do mnie ledwie żywa — blada, zmęczona, niewyspana. A tam przecie jest komu go pilnować. Panna Ratkowska mówiła mi o niej, że od czterech dni spała może godzinę.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.