— Panna Ratkowska? — zapytał żywo Świrski.
— Tak! Zapomniałem powiedzieć: dowiedziała się z gazet o wypadku i tego samego dnia przeniosła się do panny Heleny, żeby czuwać nad Zawiłowskim. Biedactwo, także podobniejsze do cienia, niż do człowieka.
— Panna Ratkowska!... — powtórzył Świrski.
I począł mechanicznie szukać ręką w kieszeni od surduta pugilaresu, w którym nosił jej bilet.
Przypomniał sobie teraz jej słowa: „Wybrałam inaczej — i jeżeli nigdy nie będę szczęśliwa, nie chcę przynajmniej wyrzucać sobie później, że byłam nieszczera“. Teraz dopiero zrozumiał i znaczenie, i rzeczywistą tragedyę tych słów. Oto, wbrew wszelkim światowym względom, nie dbając na języki ludzkie, ta młoda dziewczyna poszła teraz pilnować tego samobójcy. Cóż to mogło znaczyć? Rzecz była jasna, jak słońce. Wprawdzie Kopowski wyjechał z inną, ale ona mówiła zawsze otwarcie, co myśli o Kopowskim, a gdyby Zawiłowski był jej obojętny, nie szłaby teraz przecie czuwać u jego łóżka.
— Zdaje się, że ja jestem osieł! — mruknął Świrski.
Lecz nie był to jedyny wniosek, do którego po dojrzalszej rozwadze doszedł. Nagle objęła go tęsknota za panną Ratkowską, żal, że się to nie stało, co się mogło stać, i wielka, bezgraniczna litość nad nią: „Spudłowałeś znów, stary dziku — mówił sobie dalej — i dobrze ci tak! Ale dobry człowiek byłby czuł litość, a ty począłeś zgrzytać; posądzałeś ją o miłość dla durnia, o udawanie aspiracyi, o płaską naturę; obgadywałeś ją przed panią Połaniecką i przed nim; krzywdziłeś słodkie i nieszczęsne stworzenie, nie dlatego, by cię jej odmowa
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.