to przytomny, niby mówi z sensem, a czasem utnie i nie może sobie przypomnieć najprostszego wyrazu. Dawniej się nigdy nie zacinał. I to dziwne, że nazwy rzeczy pamięta dobrze, ale jak chodzi o jaką czynność, najczęściej staje — i albo sobie przypomni z wysileniem, albo wcale.
— A cóż doktor?
— W Bogu nadzieja, że to przejdzie — i doktor też jej nie traci. Jednak wczoraj jeszcze, jakem tylko wszedł, powiedział: „Pani...“ i uciął. Widocznie chodziło mu o Marynię, którą sobie nagle przypomniał — ale nie umiał o nią spytać. Z każdym dniem więcej mówi — to prawda, tylko, nim przyjdzie do siebie, może jeszcze dużo czasu upłynąć, a jakieś ślady mogą na zawsze pozostać.
— A Marynia wie już o wszystkiem?
— Póki nie było pewności, że będzie żył, trzymałem wszystko w tajemnicy, ale potem wolałem jej powiedzieć. Oczywiście zachowałem wszelkie ostrożności. Całkowitego sekretu trudno było dłużej utrzymać. Zanadto ludzie o tem mówią i bałem się, żeby nie dowiedziała się z boku. Powiedziałem jej zresztą, że jest lekko ranny i że nic mu nie grozi, ale że lekarze zakazują go odwiedzać. I tak zmartwiła się ogromnie.
— Kiedy ją pan zabierze do miasta?
— Póki pogoda, wolę, żeby siedziała na wsi.
Dalszą rozmowę przerwał list, który Połanieckiemu oddał służący. List był od Maszki i zawierał następne słowa:
— „W twoim własnym interesie chcę się z tobą widzieć. Będę cię czekał u siebie do piątej.“
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.