tego nie masz prawa mówić. Ja, na godzinę przed śmiercią, gotówem powtórzyć, że mogło pójść inaczej.
A Połaniecki spytał, jakby z odcieniem niecierpliwości:
— Mój kochany, czego ty właściwie ode mnie chcesz?
Maszko ochłonął i odrzekł:
— Ja od ciebie niczego nie chcę, Przyszedłem tylko, jako do człowieka, który mi zawsze okazywał życzliwość i u którego, prócz długów pieniężnych, zaciągnąłem jeszcze dług wdzięczności — żeby ci wyznać otwarcie, jak rzeczy stoją i zarazem powiedzieć: ratuj co można i ile można.
Połaniecki zacisnął zęby. Sądził, że nawet w tej ironii życia, której zgrzyt słyszał ciągle od pewnego czasu wokół siebie, powinna być pewna miara. Tymczasem słowa Maszki o przyjaźni i długu wdzięczności wydały mu się czemś po prostu przechodzącem tę miarę: „Niech dyabli wezmą pieniądze i ciebie — byleś raz sobie poszedł!“ — pomyślał w duchu.
Lecz, potłumiwszy w sobie chęć wypowiedzenia tego głośno, rzekł:
— Nie widzę sposobu.
— Jest tylko jeden — odpowiedział Maszko. — Póki jeszcze ludziom niewiadomo, że muszę się załamać, póki ze sprawą testamentu wiążą się nadzieje, póki moje nazwisko i mój podpis coś znaczą — możesz sprzedać sumę swojej żony. Powiesz nabywcy, że chcesz skapitalizować cały majątek, lub coś podobnego. O pozór łatwo. Nabywca znajdzie się zawsze, zwłaszcza, gdy zdecydujesz się sprzedać ze znacznem ustępstwem. W wi-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.