i zmęczenie, które widywała na jego twarzy, przypisywała przywiązaniu do Zawiłowskiego, o którego zdrowie nie było już wprawdzie obawy, ale którego nieszczęście sama odczuwała kobiecem sercem, rozumiejąc, że może ono trwać póty, póki i życie. Rozumienie tego dało niejedną chwilę smutku i jej, i Bigielom, i wszystkim, którym Zawiłowski stał się blizkim.
Przytem, wkrótce po przybyciu Połanieckich do miasta, nadeszły nagle z Ostendy wiadomości, grożące nowemi na przyszłość powikłaniami. Pewnego poranku Świrski wpadł jak bomba do biura i, wziąwszy Bigiela i Połanieckiego do osobnego pokoju, rzekł im z tajemniczą miną:
— Wiecie co się stało? Był u mnie Kresowski, który wczoraj wrócił z Ostendy. Osnowski rozstał się z żoną i połamał kości Kopowskiemu. Skandal bajeczny! Cała Ostenda nie mówi o niczem innem.
Oni obaj umilkli pod wrażeniem wieści, wreszcie Połaniecki rzekł:
— To prędzej czy później musiało przyjść. Osnowski był ślepy.
— A ja nic nie rozumiem — dodał Bigiel.
— Niesłychana historya! — rzekł Świrski. — Ktoby coś podobnego przypuścił!
— Cóż mówi Kresowski?
— Kresowski opowiada, że Osnowski umówił się kiedyś z jakimiś Anglikami, że pojedzie z nimi do Blackenberga na strzelanie delfinów. Tymczasem spóźnił się na kolej, czy też na tramwaj. Mając przed sobą godzinę czasu, wrócił do domu i zastał u siebie Kopowskiego.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.