po wczesnym restauracyjnym obiedzie przyszedł, by powiedzieć „wielką nowinę“, o której także już słyszał, bo mówiło o niej całe miasto. Połaniecki pomyślał teraz, że dobrze zrobił, przygotowawszy do niej żonę, albowiem już w opowiadaniu pana Pławickiego rzecz przybrała barwy nader jaskrawe. Pan Pławicki wspominał wprawdzie w ciągu opowiadania o zasadach i o „dawnych matronach,“ widocznie był jednak zadowolony, że zdarzyło się coś tak budzącego zajęcie — i widocznie brał także rzecz ze strony komicznej, bo w końcu rzekł:
— No! ale to rezolutna kobietka! to figlarka! Co na placu, to nieprzyjaciel! Nikomu nie przepuściła, nikomu, nikomu!... Biedny Osnosio, ale ona nikomu nie przepuściła!
Tu podniósł do góry brwi, a potem spojrzał na Marynię i Połanieckiego, jakby chcąc sprawdzić, czy pojęli, co miało znaczyć „nikomu.“ Ale na twarzy Maryni odbił się niesmak.
— Fe! Stachu — rzekła — jakie to wszystko nietylko niegodziwe, ale brzydkie.