Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

nością usiłowały to uczynić, a Ignaś, zwłaszcza po tak krótkim czasie i tak osłabiony, jak zawsze jest — niewiadomo, czy nie da się pociągnąć...
Panna Helena patrzyła na Połanieckiego ze ściągniętemi z natężenia uwagi brwiami, poczem, zastanowiwszy się nad tem, co powiedział, odrzekła:
— Nie. Ja sądzę, że Ignaś wybierze inaczej.
— Odgaduję pani myśl, ale niech pani pomyśli, że on do tamtej był przywiązany nad wszelką miarę, tak, że nie chciał przeżyć jej straty.
I tu stało się coś, czego Połaniecki nie spodziewał się, albowiem panna Helena, tak władnąca sobą i niemal surowa, rozłożyła bezradnie swoje wychudłe ręce i rzekła:
— Ha! gdyby tak było... gdyby dla niego nie było innego szczęścia, tylko w niej... Och, panie, ja przecie wiem, że on nie powinien tego uczynić, ale są rzeczy od człowieka mocniejsze, i są takie, których koniecznie do życia potrzeba, a przytem...
Połaniecki spoglądał na nią ze zdziwieniem, ona zaś po chwili dodała:
— Przytem człowiek zawsze może wstąpić na lepszą drogę — póki żyje.
— Nie przypuszczałem, że coś podobnego od niej usłyszę — pomyślał Połaniecki.
I głośno rzekł:
— W takim razie pójdźmy do Ignasia.
Zawiłowski przyjął wiadomość naprzód ze zdumieniem, a potem z radością, ale była to radość, jakby tylko zewnętrzna. Można było przypuścić, że za pomocą