A im było rzeczywiście dobrze. Marynia, wedle tego, co słyszała w swoim czasie od pani Bigielowej i co myślała sama, sądziła, że przyczyną tego ponownego rozkwitu miłości męża jest dziecko, które ich związało nowymi węzłami... Któregoś dnia poczęła nawet o tem mówić z Połanieckim, lecz on odrzekł jej z całą prostotą:
— Nie! słowo ci daję! Jego swoją drogą kocham, ale ciebie kochałem już bajecznie, nim on na świat przyszedł — dla ciebie samej, dlatego, że jesteś taka, jak jesteś. Spojrzyj na okół, pomyśl, co się na świecie dzieje i z kim ja ciebie mam porównać?...
Tu, wziąwszy jej ręce, począł je całować nietylko z ogromną miłością, ale zarazem z największą czcią — i dodał:
— Ty sama nigdy nie będziesz wiedzieć, czem ty dla mnie jesteś i jak ja ciebie kocham!
Ona zaś, przytuliwszy się do niego, pytała z twarzą jasną od szczęścia, jak słońce:
— Nie? naprawdę, Stachu?... powiedz!...