unosząc się nad nią, wspominając, ile jej winien wdzięczności, i dając mu coraz wyraźniej do zrozumienia, że powinien się jej jakoś z takiego długu uiścić. Poczciwy Świrski, wbrew własnym nadziejom, powtarzał mu toż samo — i Zawiłowski wszystko przyznawał, tylko, jakby nie chcąc, lub nie umiejąc wyprowadzić ostatecznego wniosku, mówił o rychłym swym powtórnym wyjeździe, o planach jeszcze większych podróży na przyszłość, słowem, o rzeczach, które z natury swej wyłączały udział panny Ratkowskiej.
I teraz, siedząc obok, niewiele do siebie mówili. Zawiłowski jadł obficie — i z zajęciem, a nawet pewną niecierpliwością, przeprowadzał oczyma nowe dania, które podawano naprzód starszym; panna Ratkowska, zauważywszy to, spoglądała na niego chwilami jakby z bolesnem współczuciem, a Marynię poczęło to trochę korcić, więc, chcąc zawiązać między nimi rozmowę, rzekła, przechyliwszy się przez stół:
— Pan tak świeżo z podróży, niechże pan coś opowie mnie i Stefci o Włoszech. Wszak ty, Stefciu, nie byłaś tam dotąd?
— Nie byłam — odpowiedziała panna Ratkowska — ale niedawno właśnie czytałam jakąś podróż.., tylko, że czytać a widzieć, to co innego.
I zarumieniła się lekko, spostrzegła bowiem, iż się zdradziła, że czytywała o Włoszech właśnie wówczas, gdy Zawiłowski tam bawił.
On zaś rzekł:
— Mnie pan Świrski namówił aż do Sycylii, ale tam były jeszcze upały; tamby trzeba teraz jechać!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.