Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/388

Ta strona została uwierzytelniona.



XXIV.

W parę dni po chrzcinach, Świrski odwiedził Połanieckiego w biurze, by się dowiedzieć o zdrowie Maryni, a zarazem pogadać o rozmaitych rzeczach, które mu leżały na sercu. Widząc jednak, że się spóźnił i że Połaniecki zabierał się do wyjścia, rzekł:
— Niech pan dla mnie nie zostaje. Pogawędzimy na ulicy. Światło dziś tak ostre, że nie mogę nic robić, więc odprowadzę pana do domu.
— Musiałbym pana w każdym razie przeprosić — odpowiedział Połaniecki. — Moja Marynia dziś po raz pierwszy wychodzi i idziemy do Bigielów na obiad. W tej chwili musi być już ubrana, ale mam jeszcze ze dwadzieścia minut czasu.
— Skoro wychodzi, to widać, że zdrowa.
— Chwalić Boga, jak ptak! — odpowiedział z radością Połaniecki.
— A Aryjczyk?
— Aryjczyk także tęgo się trzyma.
— Ach, szczęśliwy człowieku — rzekł Świrski — ja, żebym miał w domu taką żabę, nie mówiąc już