te próby wypadały niepomyślnie. Raz wielbłąd podniósł się zawcześnie, gdy jeszcze nie zasiadła się dobrze na siodle i skutkiem tego stoczyła się przez jego grzbiet na ziemię. Innym razem, nie należący do lekkonośnych dromader utrząsł ją tak, że przez dwa dni nie mogła przyjść do siebie, słowem, o ile Nel po dwu lub trzech przejażdżkach, na które pozwolił pan Rawlison, zapewniała, że niema nic rozkoszniejszego na świecie, o tyle pani Olivier zostały przykre wspomnienia. Mówiła, że to jest dobre dla Arabów, albo dla takiej kruszynki, jak Nel, która nie więcej się utrzęsie, niż mucha, któraby siadła na garbie wielbłąda, ale nie dla osób poważnych i niezbyt lekkich, a zarazem mających pewną skłonność do nieznośnej choroby morskiej.
Lecz co do Medinet-el-Fayum, miała i inne obawy. Oto w Port-Saidzie, zarówno, jak w Aleksandryi, Kairze i całym Egipcie, nie mówiono o niczem więcej, tylko o powstaniu Mahdiego i okrucieństwach derwiszów. Pani Olivier, nie wiedząc dokładnie, gdzie leży Medinet, zaniepokoiła się, czy to nie będzie zbyt blizko od mahdystów, i wreszcie poczęła wypytywać o to pana Rawlisona.
Lecz on uśmiechnął się tylko i rzekł:
— Mahdi oblega w tej chwili Chartum, w którym broni się jenerał Gordon. Czy pani wie, jak daleko z Medinet do Chartumu?
— Nie mam o tem żadnego pojęcia.
— Tak mniej więcej, jak stąd do Sycylii — objaśnił pan Tarkowski.
— Mniej więcej — potwierdził Staś. — Chartum
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.