Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy to Nel, wdrapała się w jednej chwili na kolana pana Tarkowskiego i objęła go za szyję, następnie przeskoczyła na ojcowskie:
— Tatusiu, jaka ja jestem szczęśliwa! jaka szczęśliwa!
Uściskom i pocałunkom nie było końca; wreszcie Nel, znalazłszy się na własnych nogach, poczęła zaglądać w oczy panu Tarkowskiemu:
— Mister Tarkowski…
— Co, Nel?
— …Bo jeśli ja już wiem, że on tam jest, to czy ja mogę go dziś zobaczyć?
— Wiedziałem, — zawołał z udanem oburzeniem pan Rawlison — że ta mała mucha nie poprzestanie na samej nowinie.
A pan Tarkowski zwrócił się do syna Chadigiego i rzekł:
— Chamisie, przyprowadź psa.
Młody Sudańczyk zniknął za namiotem kuchennym i po chwili ukazał się znów, prowadząc olbrzymie zwierzę za obrożę.
A Nel aż się cofnęła.
— Oj! — zawołała, chwytając ojca za rękę.
Staś natomiast wpadł w zapał:
— Ależ to lew, nie pies!
— Nazywa się Sabà (lew) — odpowiedział pan Tarkowski. — Należy on do rasy mastyfów, to zaś są największe psy na świecie. Ten ma dopiero dwa lata, ale istotnie jest ogromny. Nie bój się, Nel, gdyż łagodny jest, jak baranek. Tylko śmiało. Puść go, Chamisie.