Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzosem i trzciną, roją się od pelikanów, czerwonaków, czapli, dzikich gęsi i kaczek. Tam dopiero Staś znalazł sposobność popisania się celnością swych strzałów. Zarówno ze zwykłej strzelby, jak i popisowe ze sztucera, były tak nadzwyczajne, że po każdym dawało się słyszeć zdumione cmokanie Idrysa i wioślarzy arabskich, a spadającym w wodę ptakom towarzyszyły stale okrzyki: Bismillah i Maszallah!
Arabowie zapewniali, że na przeciwległym brzegu pustynnym jest dużo wilków i hyen, i że, podrzuciwszy wśród osypisk padlinę owcy, można prawie napewno przyjść do strzału. Wskutek tych zapewnień, pan Tarkowski i Staś spędzili dwie noce na pustyni, przy ruinach Dime. Ale pierwszą owcę ukradli zaraz po odejściu strzelców Beduini, druga zaś zwabiła tylko kulawego szakala, którego położył Staś. Dalsze polowania musiały być odłożone, gdyż dla obu inżynierów nadszedł czas wyjazdu na rewizyę robót wodnych, prowadzonych przy Bahr-Jussef, koło El-Lahum, na południowy wschód od Medinet.
Pan Rawlison czekał tylko na przybycie pani Olivier. Na nieszczęście, zamiast niej, przyszedł list od lekarza, donoszący, że dawna róża w twarzy odnowiła się po ukąszeniu, i że chora przez czas dłuższy nie będzie mogła wyjechać z Port-Saidu. Położenie stało się istotnie kłopotliwe. Zabierać z sobą dzieci, starą Dinah, namioty i całą służbę było niepodobna, choćby z tej przyczyny, że inżynierowie mieli być dziś tu, jutro tam, a mogli otrzymać polecenie dotarcia aż do wielkiego kanału Ibrahima. Wobec tego, po krótkiej naradzie, po-