albo też po nocnej podróży zaspał i przyjadą dopiero jutro.
— Może być, — odpowiedział z niepokojem pan Rawlison — ale i to być może, że które zachorowało.
— Staś-by w takim razie zatelegrafował.
— Kto wie, czy depeszy nie zastaniemy w hotelu.
— Pójdźmy.
Ale w hotelu nie czekała ich żadna wiadomość. Pan Rawlison był coraz niespokojniejszy.
— Wiesz, co się jeszcze mogło zdarzyć? — rzekł pan Tarkowski. — Oto, jeśli Chamis zaspał, to nie przyznał się do tego dzieciom, przyszedł do nich dopiero dziś i powiedział im, że mają jutro jechać. Przed nami będzie się wykręcał tem, że nie zrozumiał naszych rozkazów. Na wszelki wypadek zatelegrafuję do Stasia.
— A ja do mudira Fayumu.
Po chwili dwie depesze zostały wysłane. Nie było jeszcze wprawdzie powodów do niepokoju, jednakże w oczekiwaniu na odpowiedź inżynierowie źle spędzili noc i wczesny poranek zastał ich na nogach.
Odpowiedź od mudira przyszła dopiero koło dziesiątej i brzmiała, jak następuje:
»Sprawdzono na stacyi. Dzieci wyjechały wczoraj do Gharak-el Sultani«.
Łatwo zrozumieć, jakie zdumienie i gniew ogarnęły ojców na tę niespodzianą wiadomość. Przez czas jakiś spoglądali na siebie, jakby nie rozumiejąc słów depeszy, poczem pan Tarkowski, który był człowiekiem porywczym, uderzył dłonią w stół i rzekł:
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.