nawet od strachu, więc długi czas nie przestawała płakać — i tak lecieli, oboje żałośni, wśród jasnej nocy, po bladych piaskach pustyni.
Stasiowi jednak ściskało się serce nietylko żalem i obawą, lecz i wstydem. Temu, co się stało, nie był wprawdzie winien, natomiast przypomniał sobie swoją dawną chełpliwość, którą tak często ganił w nim ojciec. Poprzednio był przekonany, że niema takiego położenia, w któremby nie dał sobie rady; poczytywał się za jakiegoś niezwyciężonego junaka i gotów był wyzywać cały świat. Obecnie zaś zrozumiał, że jest małym chłopcem, z którym każdy może zrobić, co zechce — i że oto pędzi wbrew woli na wielbłądzie, dlatego tylko, że tego wielbłąda pogania z tyłu pół-dziki Sudańczyk. Czuł się tem okropnie upokorzony, a nie widział żadnego sposobu oporu. Musiał przyznać sam przed sobą, że się poprostu boi — i tych ludzi, i tej pustyni, i tego, co ich oboje z Nel może spotkać.
Obiecywał jednak szczerze, nietylko jej, ale i sobie, że będzie nad nią czuwał i bronił jej, choćby kosztem własnego życia.
Nel, zmęczona płaczem i szaloną jazdą, trwającą już od sześciu godzin, poczęła wreszcie drzemać, a chwilami i zasypiać zupełnie. Staś, wiedząc, że, kto spadnie z cwałującego wielbłąda, może się zabić na miejscu, przywiązał ją do siebie sznurem, który znalazł na siodle. Lecz po niejakim czasie wydało mu się, że pęd wielbłądów staje się mniej szybki, chociaż leciały teraz przez gładkie i miękkie piaski. W oddali widać było majaczące wzgórza, zaś na równinie rozpoczęły się
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.