Noc bladła. Ludzie mieli już siadać na wielbłądy, gdy nagle spostrzegli pustynnego wilka, który, wtuliwszy ogon pod siebie, przebiegł wąwóz o sto kroków od karawany i, wydostawszy się na przeciwległe płaskowzgórze, biegł dalej z wszelkiemi oznakami strachu, jakby uciekał przed jakim nieprzyjacielem. W egipskich pustyniach niemasz takich dzikich zwierząt, przed któremi wilki czułyby trwogę, i dlatego widok ten zaniepokoił wielce sudańskich Arabów. Cóżby to być mogło? Czyżby nadchodziła już pogoń? Jeden z Beduinów wdrapał się szybko na skałę, ale, zaledwie spojrzał, zsunął się z niej jeszcze prędzej:
— Na proroka! — zawołał zmieszany i przelękły — chyba lew bieży ku nam i jest już tuż!
A wtem z poza skał ozwało się basowe: »wow!«, po którem Staś i Nel zakrzyknęli razem:
— Saba! Saba!
Ponieważ po arabsku znaczy to: lew, więc Beduini przestraszyli się jeszcze bardziej, lecz Chamis roześmiał się i rzekł: