Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

i jakim sposobem trafił tu za dziećmi, skoro do Garakh przyjechały koleją?
— Zapewne śladem wielbłądów — odpowiedział Chamis.
— Źle się stało. Każdy, kto zobaczy go przy nas, zapamięta naszą karawanę i wskaże, którędy przechodziła. Trzeba się go pozbyć koniecznie.
— Ale jak? — spytał Chamis.
— Jest strzelba, weź ją i strzel mu w łeb.
— Jest strzelba, ale ja nie umiem z niej strzelać. Chyba, że wy umiecie?…
Chamis od biedy byłby może potrafił, Staś bowiem kilkakrotnie otwierał przy nim swoją broń i zamykał, lecz żal mu było psa, którego był polubił, opiekując się nim jeszcze przed przyjazdem dzieci do Medinet. Wiedział natomiast doskonale, że obaj Sudańczycy nie mają żadnego pojęcia, jak obchodzić się z bronią najnowszego systemu, i że nie dadzą sobie z nią rady.
— Jeśli wy nie umiecie, — rzekł z chytrym uśmiechem — to psa mógłby zabić tylko ten mały »nouzrani« (chrześcijanin), ale ta strzelba może wystrzelić kilka razy z rzędu, więc nie radzę dawać mu jej do ręki.
— Niech Bóg broni — odpowiedział Idrys. — Powystrzelałby nas, jak przepiórki.
— Mamy noże — zauważył Gebhr.
— Spróbuj, ale pamiętaj, że masz i gardło, które pies rozerwie, nim go zakłujesz.
— Co więc robić?
A Chamis ruszył ramionami. — Dlaczego wy chcecie tego psa zabić? Choć-