Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to Idrys popatrzył na niego przez chwilę, jakby ze zdziwieniem i rzekł:
— Życie nasze nie jest jeszcze w twoich ręku, a ty przemawiasz już do nas, jak nasz pan…
Po chwili zaś dodał:
— Dziwny z ciebie »uled« (chłopiec) i takiego jeszcze nie widziałem. Byłem dotychczas dobry dla was, lecz ty się miarkuj i nie groź.
— Bóg każe zdradę — odpowiedział Staś.
Było jednak rzeczą widoczną, że pewność, z jaką mówił chłopak, w połączeniu ze złą wróżbą pod postacią węża, który zdołał umknąć, zaniepokoiła w wysokim stopniu Idrysa. Siadłszy już na wielbłąda, powtórzył kilkakrotnie: »Tak! ja byłem dla was dobry!«, jakby na wszelki wypadek chciał wrazić to Stasiowi w pamięć, a następnie zaczął przesuwać ziarnka różańca, wyrobione ze skorupy orzecha »dum«, i modlić się.
Koło godziny drugiej po południu upał, mimo, iż pora była zimowa, uczynił się niezwykły. Na niebie nie było żadnej chmurki, ale krańce widnokręgu poszarzały. Nad karawaną unosiło się kilka sępów, których rozpostarte szeroko skrzydła rzucały ruchome, czarne cienie na płowe piaski. W rozpalonem powietrzu czuć było, jakby swąd. Wielbłądy, nie przestając pędzić, poczęły dziwnie chrząkać. Jeden z Beduinów zbliżył się do Idrysa:
— Zanosi się na coś niedobrego — rzekł.
— Co myślisz? — zapytał Sudańczyk.
— Złe duchy zbudziły wiatr, śpiący na zachodzie pustyni, a ów wstał z piasków i bieży ku nam.