nawet ich ścigać, albowiem wpadliby natychmiast w ręce miejscowych »zabdjów«.
Staś, zważywszy to wszystko, trącił w ramię Idrysa i rzekł:
— Daj mi gurdę z wodą.
Idrys nie odmówił, gdyż, jakkolwiek rano skręcili znacznie w głąb pustyni i byli dość daleko od rzeki, mieli wody dość, a wielbłądy napiły się obficie w czasie nocnego postoju. Prócz tego, jako człowiek obeznany z pustynią, wiedział, że po huraganie przychodzi zwykle deszcz i wyschnięte »khory« zmienia chwilowo na strumienie.
Stasiowi się chciało rzeczywiście pić, więc pociągnął dobrze wody, poczem, nie oddając gurdy, trącił znowu w ramię Idrysa:
— Zatrzymaj karawanę.
— Dlaczego? — zapytał Sudańczyk.
— Dlatego, że chcę przesiąść się na wielbłąda małej »bint« i dać jej wody.
— Dinah ma większą gurdę od mojej.
— Ale jest łakoma i pewnie ją wypiła. Musiało się też nasypać dużo piasku do siodła, które uczyniliście podobnem do kosza. Dinah nie da sobie z tem rady.
— Wiatr zerwie się za chwilę i znów wszystko zasypie.
— Tembardziej mała »bint« będzie potrzebowała pomocy.
Idrys uderzył batem wielbłąda — i przez chwilę jechali w milczeniu.
— Czemu nie odpowiadasz? — zapytał Staś.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.