Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnął przyjść tylko z pomocą dziewczynce, nie zaś uciekać.
Po chwili jednak, czując, że się dusi, począł wołać zdławionym głosem:
— Ratujcie małą bint!… ratujcie małą bint!
Lecz Arabowie woleli myśleć o własnem życiu. Wieja uczyniła się tak straszna, że, ani nie mogli usiedzieć na wielbłądach, ani wielbłądy ustać na miejscu. Dwaj Beduini, oraz Chamis i Gebhr zeskoczyli na ziemię, aby trzymać zwierzęta za postronki, przywiązane do kantarów pod ich szczęką dolną. Idrys, zepchnąwszy Stasia w tył siodła, uczynił to samo. Zwierzęta rozstawiały jak najszerzej nogi, by oprzeć się wściekłej wichurze, ale brakło im sił, i karawana, smagana żwirem, który zacinał jakby setkami biczów, i piaskiem, który kłuł, jak szpilkami, poczęła to powolniej, to pośpieszniej kręcić się i cofać pod naporem. Chwilami wicher wyrywał doły pod jej nogami, to znów piasek i żwir, obijając się o boki wielbłądów, tworzyły w mgnieniu oka kopce, sięgające do ich kolan i wyżej. W ten sposób płynęła godzina za godziną. Niebezpieczeństwo stawało się coraz straszliwsze. Idrys zrozumiał wreszcie, że jedynem zbawieniem będzie siąść na wielbłądy i lecieć z wichrem. Ale byłoby to wracać w stronę Fayumu, gdzie czekały na nich sądy egipskie i szubienica.
— Ha! trudno — pomyślał Idrys. — Huragan wstrzymał także i pogoń, a gdy ustanie, puścimy się znów na południe.
I począł krzyczeć, by siadano na wielbłądy.