Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

A wtem zaszło coś, co zmieniło całkiem położenie.
Oto nagle, mroczne, prawie czarne chmury piasku prześwieciły się sinawem światłem. Ciemność potem uczyniła się jeszcze głębsza, ale jednocześnie wstał śpiący na wysokościach i zbudzony przez wicher grzmot, począł przewalać się między pustynią Arabską i Libijską — potężny, groźny, rzekłbyś gniewny. Zdawało się, że z niebios staczają się góry i skały. Ogłuszający łoskot wzmagał się, rósł, wstrząsał światem, jął obiegać cały widnokrąg — miejscami wybuchał z siłą tak straszliwą, jakby spękane sklepienie niebieskie waliło się na ziemię; — potem znów toczył się z głuchym, ciągłym turkotem; znów wybuchał, znów łamał się, oślepiał błyskawicą, raził gromami, zniżał się, podwyższał, huczał i trwał[1].
Wiatr ucichł, jakby przerażony, a gdy po długim czasie, gdzieś w niezmiernej oddali wrzeciądze niebios zatrzasnęły się za grzmotem, nastała martwa cisza.
Lecz po chwili w tej ciszy rozległ się głos przewodnika:
— Bóg jest nad wichrem i burzą! Jesteśmy ocaleni!

Ruszyli. Ale otaczała ich noc tak nieprzebita, że, choć wielbłądy biegły blizko, ludzie nie mogli się widzieć — i musieli co chwila odzywać się głośno, by się wzajemnie nie pogubić. Od czasu do czasu jaskrawe

  1. Autor słyszał w pobliżu Adenu grzmot, trwający bez przerwy przeszło pół godziny. — Obacz »Listy z Afryki«.