Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Garby wielbłądów stały się już mniejsze, ale zwierzęta, karmione dobrze, były wciąż, wedle arabskiego wyrażenia, »harde«, to jest nie podupadły na siłach i biegły tak ochoczo, że karawana posuwała się naprzód niewiele wolniej, niż pierwszego dnia po wyruszeniu z Gharak-el-Sultani. Staś ze zdziwieniem zauważył, że w niektórych khorach, w rozpadlinach skalnych, zabezpieczonych od deszczu, Beduini znajdują zapasy durry i daktyli. Domyślił się z tego, że przed porwaniem ich zostały poczynione pewne przygotowania, i że wszystko było z góry ułożone między Fatmą, Idrysem i Gebhrem z jednej, a Beduinami z drugiej strony. Łatwo było również odgadnąć, że dwaj ci ludzie byli to stronnicy i wyznawcy Mahdiego, którzy chcieli do niego się przedostać i dlatego łatwo dali się wciągnąć Sudańczykom do spisku. W okolicach Fayumu i koło Gharak-el-Sultani sporo było Beduinów, którzy wraz z dziećmi i wielbłądami koczowali na pustyni i przychodzili do Medinet, lub do stacyi kolejowych dla zarobku. Tych dwóch Staś nie widywał jednak nigdy poprzednio — i oni również nie musieli bywać w Medinet, skoro, jak się pokazało, nie znali Saby.
Chłopcu przychodziło na myśl, czyby nie spróbować ich przekupić, ale, przypomniawszy sobie ich pełne zapału okrzyki, ilekroć wspomniano przy nich imię Mahdiego, uznał to za rzecz niemożliwą. Nie poddał się wszelako biernie wypadkom, albowiem w tej chłopięcej duszy tkwiła zadziwiająca istotnie energia, którą podnieciły jeszcze dotychczasowe niepowodzenia. »Wszystko, com przedsięwziął — mówił sobie — skończyło się na