który wietrzył naokół, a niekiedy wył, za co gniewali się żołnierze. Staś uspokajał go, jak umiał, w obawie, by nie uczyniono mu krzywdy. Na szczęście olbrzymi brytan wzbudził taki podziw samego emira i wszystkich derwiszów, że żaden nie podniósł nań ręki.
Idrys nie spał także. Od wczorajszego dnia czuł się niezdrów, a przytem po rozmowie z Nur-el-Tadhilem stracił dużo złudzeń — i na przyszłość patrzył jakby przez grubą zasłonę. Rad był, że przeprawią się jutro do Omdurmanu, oddzielonego tylko szerokością Białego Nilu; miał nadzieję, że odnajdzie tam Smaina, ale co dalej? W czasie drogi wszystko przedstawiało mu się jakoś wyraźniej i daleko wspanialej. Wierzył on szczerze w proroka i serce ciągnęło go tembardziej ku niemu, że pochodzili obaj z jednego pokolenia. Ale był przytem, jak każdy prawie Arab, chciwy i ambitny. Marzył, iż obsypią go złotem i uczynią co najmniej emirem; marzył o wyprawach wojennych przeciw »Turkom«, o zdobytych miastach i łupach. Tymczasem teraz, po tem, co usłyszał od Tadhila, począł się obawiać, czy wszystkie jego czyny nie znikną tak wobec daleko większych zdarzeń, jak kropla deszczu ginie w morzu. »Może — myślał z goryczą — nikt nie zwróci uwagi na to, czegom dokonał, a Smain nie będzie nawet rad, żem mu przywiózł te dzieci«. I gryzł się tą myślą. Jutrzejszy dzień miał rozproszyć lub potwierdzić jego obawy, więc czekał go niecierpliwie.
O szóstej rano wzeszło słońce i rozpoczął się ruch wśród derwiszów. Wkrótce pojawił się Tadhil i kazał im gotować się do drogi. Zapowiedział przytem, że pójdą
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
— 154 —