Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.
—   157   —

ich oboje, a zwłaszcza ją, ochraniał i bronił, albowiem, gdyby stało im się co złego, to nie miałby kogo oddać za swoje potomstwo. Była to prawda, ale dziewczynkę tak przeraziły poprzednie napaście, że, chwyciwszy rękę Stasia, nie chciała ani na chwilę jej puścić, powtarzając ciągle, jakby w gorączce: »Boję się! boję się!« On życzył sobie istotnie z całej duszy, by jak najprędzej dostali się w ręce Smaina, który znał ich oddawna i który w Port-Saidzie okazywał im wielką przyjaźń, albo przynajmniej ją udawał. W każdym razie nie był to człowiek tak dziki, jak inni Sudańczycy Dangalowie, i niewola w jego domu mogła być znośniejsza.
Chodziło tylko o to, czy go znajdą w Omdurmanie. O tem samem rozmawiał i Idrys z Nur-el-Tadhilem, gdyż ów przypomniał sobie wreszcie, że przed rokiem, bawiąc z polecenia kalifa Abdullahi daleko od Chartumu, w Kordofanie, słyszał o jakimś Smainie, który uczył derwiszów strzelać z armat, zdobytych na Egipcyanach, a potem stał się wielkim łowcą niewolników, Nur wskazywał Idrysowi następny sposób odnalezienia emira:

— Gdy usłyszysz po południu głos umbai[1], bądź wraz z dziećmi na placu modlitwy, na który prorok udaje się codziennie, by budować wiernych przykładem pobożności i utwierdzać ich w wierze. Tam, prócz świętej osoby Mahdiego, zobaczysz wszystkich »Szlachetnych«, a także trzech kalifow, oraz paszów i emirów; między emirami odnajdziesz Smaina.

  1. Umbaja — wielka trąba z kła słoniowego.