Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
—   158   —

— A co mam czynić i gdzie się podziać aż do czasu południowej modlitwy?
— Zostaniesz między mymi żołnierzami.
— A ty, Nur-el-Tadhilu, opuścisz nas?
— Ja udam się po rozkazy do kalifa Abdullahiego.
— Czy to największy z kalifów? Przybywam z daleka i jakkolwiek imiona wodzów obijały się o moje uszy, jednakże ty dopiero możesz mnie pouczyć o nich dokładniej.
— Abdullahi, mój wódz, to miecz Mahdiego.
— Niech Allah uczyni go synem zwycięstwa.
Przez czas jakiś łodzie płynęły w milczeniu. Słychać było tylko chrobot wioseł o brzegi łodzi, a niekiedy plusk wody, uderzonej ogonem krokodyla. Dużo tych strasznych płazów napłynęło z południa, aż pod Chartum, gdzie znalazły obfite pożywienie, albowiem rzeka roiła się od trupów, nie tylko ludzi pomordowanych po zdobyciu miasta, ale i zmarłych z chorób, grasujących wśród mahdystów, a szczególniej wśród ich niewolników. Rozkazy kalifów zabraniały wprawdzie »psuć wody« — ale nie baczono na nie i ciała, których nie zdołały pożreć krokodyle, płynęły z wodą twarzami na dół, do szóstej katarakty i nawet dalej, aż na Berber.
Ale Idrys myślał teraz o czem innem i po chwili znów rzekł:
— Dzisiejszego rana nie dostaliśmy nic do zjedzenia. Zali wytrzymamy do godziny modlitw o głodzie — i kto nas później pożywi?