Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

tywał gorączkowo Stasia, czy wśród emirów niema Smaina.
— Nie! — odrzekł chłopiec, który napróżno szukał oczyma znajomej twarzy. — Nie widzę go nigdzie. Może poległ przy zdobyciu Chartumu.
Modlitwy trwały długo. Mahdi rzucał podczas nich rękoma i nogami, jak pajac, lub wznosił w zachwycie oczy, powtarzając: »Oto on! oto on!« i słońce poczęło już chylić się ku zachodowi, gdy podniósł się i poszedł ku domowi. Dzieci mogły się teraz przekonać, jaką czcią otaczają derwisze swego proroka, albowiem całe gromady ludzi rzuciły się w jego ślady i rozdrapywały ziemię w tych miejscach, których dotknęły jego stopy. Dochodziło przytem do kłótni i bitew, a wierzono, że ziemia taka zabezpiecza zdrowych i uzdrawia chorych.
Plac modlitwy opróżniał się zwolna. Idrys sam nie wiedział, co z sobą zrobić, i już chciał wraz z dziećmi i całą czeredą wrócić na noc do szałasów i do Chamisa, gdy niespodzianie stanął przed nimi ten sam Grek, który rano dał po talarze i po garści daktyli Stasiowi i Nel.
— Mówiłem o was z Mahdim — rzekł po arabsku — i prorok chce was widzieć.
— Dzięki Allahowi i tobie, panie — zawołał Idrys. — Zali przy boku mahdiego odnajdziemy i Smaina?
— Smain jest w Faszodzie — odpowiedział Grek.
Poczem zwrócił się w języku angielskim do Stasia:
— Być może, że prorok weźmie was w opiekę, gdyż starałem się go na to namówić. Powiedziałem mu,