Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

przelotnem spojrzeniem, rozjaśnił swą tłustą twarz zwykłym uśmiechem, poczem zwrócił się naprzód do Idrysa i Gebhra.
— Przybyliście z dalekiej północy — rzekł.
Idrys uderzył czołem o ziemię.
— Tak jest, o Mahdi! Należymy do pokolenia Dangalów, przeto porzuciliśmy nasze domy w Fayumie, aby uklęknąć u twoich błogosławionych stóp.
— Widziałem was w pustyni. Straszna to droga, ale posłałem Anioła, który was strzegł i ochraniał od śmierci z ręki niewiernych. Wyście go nie widzieli, ale on czuwał nad wami.
— Dzięki ci, odkupicielu.
— I przywieźliście Smainowi te dzieci, aby je zamienił na własne, które Turcy uwięzili wraz z Fatmą w Port-Saidzie.
— Tobie chcieliśmy służyć.
— Kto mnie służy, służy własnemu zbawieniu, więc otworzyliście sobie drogę do raju. Fatma jest moją krewną… Ale zaprawdę mówię wam, że, gdy podbiję cały Egipt, wówczas krewna moja i jej potomstwo odzyskają i tak wolność.
— A więc uczyń z temi dziećmi, co chcesz, błogosławiony!…
Mahdi przymknął powieki, potem je otworzył, uśmiechnął się dobrotliwie i skinął na Stasia:
— Zbliż się tu, chłopcze.
Staś postąpił kilka kroków, energicznym, jakby żołnierskim chodem, skłonił się po raz drugi, potem