Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

żno obejmował jego nogi i całował ręce, napróżno padał przed nim na twarz. Kamiennego serca nie wzruszyła ni pokora, ni jęki, i korbacz rozdzierał z lada powodu, a czasem i bez powodu, ciało nieszczęśliwego chłopca. Na noc wkładano mu nogi w drewnianą deskę z otworami, by nie uciekł. W dzień szedł na powrozie przy koniu Gebhra, co nadzwyczaj bawiło Chamisa. Nel oblewała łzami niedolę Kalego, Staś burzył się w sercu i kilkakrotnie ujmował się za nim zapalczywie, ale, gdy spostrzegł, że to podnieca jeszcze Gebhra, zaciskał tylko zęby i milczał.
Lecz Kali zrozumiał, że tych dwoje ujmuje się za nim i pokochał ich swem zbolałem, biednem sercem głęboko.
Od dwu dni jechali skalistym wąwozem o wysokich stromych skałach. Z naniesionych i porozrzucanych bezładnie kamieni łatwo było poznać, że w czasie pory dżdżystej wąwóz napełniał się wodą, ale obecnie dno jego było zupełnie suche. Pod ścianami rosło po obu stronach trochę trawy, dużo cierni, a nawet gdzieniegdzie i drzewa. Gebhr zapuścił się w tę kamienną gardziel dlatego, że szła ustawicznie w górę, sądził więc, że doprowadzi go do jakiej wyżyny, z której łatwiej mu będzie dostrzedz w dzień dymy, a w nocy ogniska obozu Smaina. Miejscami wąwóz stawał się tak ciasny, że tylko dwa konie mogły iść w pobok, miejscami rozszerzał się w małe okrągłe doliny, otoczone jakby wysokimi kamiennymi murami, na których siedziały wielkie pawiany, igrając z sobą, szczekając i pokazując karawanie zęby.