Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.
—   220   —

Za zeribą słychać było parskanie koni i chrzęst trawy w ich zębach.
— Słuchaj, Nel, — ozwał się Staś — ja musiałem to zrobić… Gebhr zagroził, że nas zakłuje, jeśli lew nie poprzestanie na Kalim i będzie ich dalej gonił. Słyszałaś?… Pomyśl, że zagroził tem nie tylko mnie, ale i tobie. I byłby to zrobił! Ja powiem ci szczerze, że, gdyby nie ta groźba, to jednak, choć myślałem już o tem dawniej, nie byłbym do nich strzelał. Myślę, że nie mógłbym… Ale on przebrał miarę. Widziałaś, jak okropnie znęcał się przedtem na Kalim. A Chamis? jakże on nikczemnie nas zaprzedał! Przytem, czy wiesz, coby się stało, gdyby oni nie byli znaleźli Smaina? Oto Gebhr zacząłby się znęcać tak samo nad nami… nad tobą. Okropność pomyśleć, że biłby cię korbaczem, i byłby nas oboje zamęczył, a po naszej śmierci wróciłby sobie do Faszody i powiedział, żeśmy pomarli z febry… Ja, Nel, nie z żadnego okrucieństwa tak zrobiłem, ale musiałem myśleć o tem, jakby cię uratować… O ciebie tylko mi chodziło…
I w głosie jego odbiło się wyraźnie to rozżalenie, które przepełniało mu serce. Nel zrozumiała to widocznie, gdyż przytuliła się do niego mocniej, on zaś, opanowawszy chwilowe wzruszenie, tak mówił dalej:
— Ja się przecie nie zmienię i będę cię strzegł i pilnował, jak poprzednio. Póki oni żyli, nie było żadnej nadziei ratunku. Teraz możemy uciec do Abisynii. Abisyńczycy są czarni i dzicy, ale chrześcijanie i nieprzyjaciele derwiszów. Byleś była zdrowa, to nam się to uda, bo do Abisynii nie jest bardzo daleko. A choćby