Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.
—   248   —

gdyż i Staś, lubo bez porównania silniejszy, z największym trudem utrzymywał się na nogach.
Sprawę rozstrzygnął wicher, który w chwilę później porwał dach namiotu. Płócienne ściany nie dawały już żadnego schronienia. Nie pozostawało nic innego, jak czekać na przejście burzy, w ciemnościach, wśród których krążyły dwa lwy.
Staś przypuszczał, że może i one schroniły się w poblizkim lesie przed nawałnicą, ale był zupełnie pewien, że po jej przejściu wrócą. Grozę położenia zwiększało i to, że wiatr rozmiótł do szczętu zeribę.
Wszystko groziło zgubą. Strzelba Stasia nie mogła przydać się na nic. Jego energia również. Wobec burzy, piorunów, huraganu, dżdżu, ciemności i wobec lwów, które przytaiły się może o kilka kroków, czuł się bezbronny i bezradny. Szarpane wichrem płócienne ściany oblewały ich ze wszystkich stron wodą, więc, otoczywszy ramieniem Nel, wyprowadził ją z namiotu, poczem oboje przytulili się do pnia nabaku, czekając śmierci lub Bożego zmiłowania.
A wtem, między jednem a drugiem uderzeniem wiatru, doszedł ich głos Kalego, zaledwie dosłyszalny wśród pluskania dżdżu:
— Panie wielki, na drzewo! na drzewo!
I jednocześnie koniec spuszczonego z góry mokrego sznura dotknął ramienia chłopca.
— Przywiązać Bibi, a Kali ją wciągnąć! — wołał dalej Murzyn.
Staś nie wahał się ani chwili. Otuliwszy Nel wojłokiem, by powróz nie wpił się jej w ciało, obwiązał ją