rżeniem. Koń, który się tarzał, zerwał się na nogi, przyczem chłopiec zauważył, że i ten wyswobodził się także z pęt, na szczęście jednak wolał widocznie zostać przy towarzyszu, niż uciekać, gdzie go oczy poniosą.
Staś zostawił oba pod skałą i poszedł nad brzeg wąwozu, by przekonać się, czy dalsza nim podróż jest możliwa. Jakoż obaczył, że z powodu wielkiego spadku woda już spłynęła i że dno jest prawie suche. Po chwili uwagę jego zwrócił jakiś białawy przedmiot, zaplątany w pnącze, zwieszające się z przeciwległej ściany skalnej. Pokazało się, że to był dach namiotu, który uderzenie wichru przyniosło aż tutaj i wbiło w gęstwinę tak, że woda nie mogła go porwać. Namiot zapewniał, bądź co bądź, małej Nel lepsze schronienie, niż sklecony naprędce z gałęzi szałas, więc odnalezienie tej zguby uradowało Stasia mocno.
Ale radość jego zwiększyła się jeszcze, gdy z niszy skalnej, ukrytej nieco wyżej pod lianami, wyskoczył Saba, trzymający w zębach jakieś zwierzę, którego głowa i ogon zwieszały się po obu stronach jego paszczy. Potężny pies wydrapał się w mgnieniu oka na górę i złożył u nóg Stasia pręgowaną hyenę z pogruchotanym grzbietem i odgryzioną nogą, poczem jął machać ogonem i poszczekiwać radośnie, jakby chciał mówić:
— Stchórzyłem, wyznaję, przed lwami, ale, co prawda, to i wy siedzieliście na drzewie, jak pentarki. Patrz jednak, żem nie zmarnował nocy.
I tak był dumny z siebie, że Staś zaledwie zdołał go skłonić, by zostawił na miejscu cuchnące zwierzę i nie zanosił go w podarku Nel.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.
— 255 —