się i wyciągnął dobrze trąbę, mógłby cię złapać za nóżkę.
Ale kolos nie myślał ani się wspinać, ani łapać nikogo za nóżkę. Chwiejnym krokiem zbliżył się do wylotu wąwozu, popatrzył przez chwilę w przepaść, na której dnie kotłowała się woda, potem zwrócił się do ściany, leżącej bliżej wodospadu, skierował ku niemu trąbę i, zanurzywszy ją, jak mógł najdokładniej, począł pić.
— Jego szczęście, — rzekł Staś — że mógł dostać trąbą do wody. Inaczej byłby zdechł.
Słoń pił tak długo, że wkońcu niepokój ogarnął dziewczynkę.
— Stasiu, czy on sobie nie zaszkodzi? — zapytała.
— Nie wiem — odpowiedział, śmiejąc się — ale skoro wzięłaś go w opiekę, to go teraz przestrzeż.
Więc Nel przechyliła się nad krawędzią i nuż wołać:
— Dosyć, kochany słoniu, dosyć!
A kochany słoń, jakby zrozumiał, o co chodzi, przestał zaraz pić, a natomiast począł tylko oblewać się wodą: naprzód oblał sobie nogi, potem grzbiet, a następnie oba boki.
Ale tymczasem ściemniło się, więc Staś odprowadził dziewczynkę do zeriby, gdzie czekała już na nich wieczerza.
Oboje byli w doskonałych humorach: Nel dlatego, że uratowała słoniowi życie, a Staś dlatego, że widział jej błyszczące jak dwie gwiazdki oczy i rozra-
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.
— 274 —