dowaną twarzyczkę, która wyglądała czerstwiej i zdrowiej, niż kiedykolwiek, od czasu wyjazdu z Chartumu. Do zadowolenia chłopca przyczyniało się i to, że obiecywał sobie spokojną i doskonałą noc. Niedostępny z dwóch stron cypel zabezpieczał ich zupełnie od napaści, a z trzeciej strony Kali z Meą wznieśli tak wysoką ścianę z kolczastych gałęzi akacyi i passiflory[1], że nie mogło być mowy o tem, by jakiekolwiek drapieżne zwierzę zdołało się przez taką zaporę przedostać. Pogoda przytem uczyniła się piękna i niebo, zaraz po zachodzie słońca, obsypało się gwiazdami. Chłodnawem, z powodu blizkości wodospadu, powietrzem, przesyconem zapachem dżungli i świeżo połamanych gałęzi, przyjemnie było oddychać.
— Nie dostanie ta mucha febry! — myślał z radością Staś.
Następnie zaczęli rozmawiać o słoniu, gdyż Nel nie była zdolna rozmawiać o czem innem i nie przestawała unosić się nad jego wzrostem, trąbą i kłami, które rzeczywiście miał olbrzymie. Wkońcu zapytała:
— Stasiu, prawda, jaki on rozumny?
— Jak Salomon — odpowiedział Staś. — Ale z czego to wnosisz?
— Bo, jak go poprosiłam, żeby więcej nie pił, zaraz mnie usłuchał.
— Jeśli przedtem nie brał lekcyi języka angielskiego, a jednak go rozumie, to istotnie cudowne.
- ↑ Odenia globosa.