Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.
—   286   —

wąwozu, a Nel pobiegła w jego ślady. Lecz po kilkunastu krokach tak nadzwyczajny widok uderzył ich oczy, że stanęli oboje, jak wryci. Oto wysoko nad wąwozem ukazało się na jedno mgnienie oka ciało węża, i zakreśliwszy zygzak w powietrzu, spadło znów na dół. Po chwili ukazało się po raz drugi i znów spadło. Dzieci, dobiegłszy do krawędzi, ujrzały ze zdumieniem, że to nowy ich przyjaciel, słoń, zabawiał się w ten sposób z wężem i, wyprawiwszy go naprzód w podwójną podróż napowietrzną, obecnie rozdeptywał dokładnie jego głowę swą olbrzymią, podobną do kłody nogą. Skończywszy tę operacyę, podniósł znów trąbą drgające jeszcze ciało, jednakże tym razem nie rzucił go w górę, ale wprost do wodospadu. Poczem, kiwając się w obie strony i wachlując się uszami, jął spoglądać bystro na Nel, a wkońcu wyciągnął ku niej trąbę, jakby dopominając się o nagrodę za swój zarazem bohaterski i wielce roztropny uczynek.
A Nel pobiegła natychmiast do namiotu i, wróciwszy z podołkiem, pełnym dzikich fig, poczęła mu rzucać po kilka na raz, on zaś wyszukiwał je w trawie starannie i wkładał jedną za drugą do paszczy. Te, które wpadały w głębsze szczeliny, wydmuchiwał przytem z taką siłą, że razem z figami wylatywały w górę kamienie wielkości pięści ludzkiej. Dzieci przyjmowały oklaskami i śmiechem te popisy. Nel wracała kilkakrotnie po nowe zapasy, nie przestając twierdzić za każdą figą, że on jest już zupełnie oswojony i że mogłaby choćby w tej chwili zejść do niego.
— Widzisz Stasiu, — oto będziemy mieli obrońcę!…